sobota, 31 grudnia 2016

ANTONI POZNAŃSKI

ANTONI POZNAŃSKI


Pomysłodawca założenia drużyny piłkarskiej przy Komendzie Legionów w 1915 roku, którą kilka miesięcy później nazwano Legią. Bezdyskusyjnie uznany za najlepszego polskiego piłkarza do czasów odzyskania niepodległości. Już w 1911 roku Austriacki Związek Piłkarski zakwalifikował go jako gracza reprezentacyjnego. Napastnik, prawy łącznik oraz skrzydłowy. Ponadto wszechstronny lekkoatleta. Pierwszy traktował futbol jak grę dynamiczną, w nieustannym ruchu, a jej sensem były dlań strzały piłką na bramkę rywali - opisywał Stanisław Mielech. W Legii, w 1916 roku grał często. Rok później już nie zawsze udawało mu się uzyskać zwolnienie ze służby na mecz. W tym czasie szkolił się na pilota. Gdy grał w meczach Legii, potrafił strzelać po kilka goli. Nieoficjalny Mistrz Polski (1917), w meczu z Cracovią strzelił jedną z bramek. Inne wspomnienie Mielecha - Antek Poznański był średniego wzrostu, ale bardzo silnie zbudowany. Sam mi się chwalił, iż jako uczeń 4 klasy gimnazjalnej położył na łopatki Władysława Cyganiewicza, późniejszego mistrza świata w zapaśnictwie. W początku swej kariery sportowej uprawiał lekką atletykę i stawał do zawodów w rzucie dyskiem, którym rzucał w granicach 30–32 m. Szybkobiegaczem nie był, lecz mimo to przeszedł do historii polskiego piłkarstwa jako jeden z najlepszych przebojowców (...). Otóż Poznański miał w najwyższym stopniu rozwinięte wyczucie momentu wybiegania na pozycję w idealnym tempie. Raz wysunąwszy się przed obrońcę o pół metra, nie dawał mu się już odepchnąć od piłki i każdy przebój kończył celnym strzałem (...). Technikę strzału Poznański miał nieporównaną. Strzały wychodziły mu płasko, posiadały dużą szybkość początkową i bez odbicia lub tylko z jednym odbiciem „szczurem” wpadały w przeciwległy róg bramki. Tajemnicą jego były te strzały proste, bez żadnego „fałszu”, a wielkiego talentu dowodziła ich celność; Antek z każdej pozycji trafiał w jeden punkt w bramce. Gdy wynik brzmiał 1:0 – to zwykle tę jedną bramkę strzelał Poznański. Trudno go było upilnować na meczu, by choć raz nie doszedł do strzału „ze swojej pozycji”, a gdy doszedł, efekt był zawsze jeden: piłka w siatce (...). Bardzo przystojny i zawsze elegancko ubrany wywierał na kobiety jakiś magiczny wpływ, niczem legendarny Casanova. O swoich miłosnych podbojach nigdy nie lubił mówić, a na nasze zapytania, jakie miał powodzenie u tej czy u innej dziewczyny, odpowiadał zawsze dowcipem: „prosiła, żeby nie mówić” (...). Poznański trenował dużo i chętnie, ale nieregularnie, jak mu tam w jego cygańskim życiu wypadało (...) żył gorączkowo, nigdzie nie mógł zagrzać miejsca i ciągle szukał nowych wrażeń. Pono taki tryb życia prowadzą ludzie, którzy mają umrzeć młodo. Ten Casanova, Szwejk, Kmicic i przemiły „bałaguła” w jednej osobie, zmarł śmiercią lotnika. Podobno do ostatniego lotu wystartował po hucznym bankiecie, którym żegnano kolegę opuszczającego pułk. Tragiczny lot miał miejsce 31 maja 1921 roku. Poznański wyleciał rano ze Lwowa do Przemyśla, ale tuż po starcie z powodu złych warunków atmosferycznych chciał zawrócić. Rozbił się niedaleko lotniska. Trzy dni później 3 czerwca zmarł w szpitalu we Lwowie. Został pochowany na tamtejszym cmentarzu Obrońców Lwowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz